Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 sierpnia 2011

MN 34 Biblia


Gdynia, 14 lutego 2001

Biblia
MN 34

Rada  Języka  Polskiego
Wydział  I  PAN

Według posiadanych przeze mnie polskich słowników (przedwojennych
i współczesnych), określenie Biblia oznacza Pismo Święte, księgi Starego
i Nowego Testamentu.
Byłem przekonany, że to uroczyste słowo w naszej kulturze oznaczało, oznacza i będzie oznaczać wyłącznie wspomniane dzieła, zwłaszcza że słowniki synonimów podają je w towarzystwie – ewangeliarz, katechizm, modlitewnik, mszał, psałterz.
Mimo że nie jestem religijnym fanatykiem (fanem Boga?), nie jestem nawet wzorowym chrześcijaninem, jak również popieram przemiany w naszym języku (choć w wersji jednak konserwatywnej), to z dużym zaskoczeniem przyjąłem to słowo w znaczeniu encyklopedia, kompendium, leksykon, podręcznik, poradnik, wademekum.
W ostatnich latach pojawia się na naszym księgarskim rynku coraz więcej  tłumaczeń z języków zachodnich, zwłaszcza z języka angielskiego. Niestety, zdumienie moje i niechęć budzą tytuły w rodzaju biblia bibliofila, bimbrownika, biznesmena, budowniczego autostrad, działkowicza, erotomana, fałszerza, gangstera, hobbysty, Internetu, majsterkowicza, nastolatki, nieletniej matki, nimfomanki, panienki z dobrego domu, piłkarza nożnego, planowania rodziny, płatnego mordercy, podatnika, polonisty, programisty, rozwódki, satanisty, seksu, turysty, ulicznicy, witamin, wulkanizatora, wyrobów hutniczych... Niektóre z nich już istnieją, inne – wobec braku cenzury – są kwestią tylko czasu i dobrego smaku lub raczej jego braku...
Wydaje się, że znaczenie omawianego słowa systematycznie jest ściągane
z piedestału, a paradoksem jest to, że przez kilka lat dokonano większego spustoszenia w tej materii, niż władza ludowa zdołała uczynić przez całe półwiecze. Obecnie mamy do czynienia z całkowitym brakiem szacunku dla tradycji wobec siły pieniądza, zaś uprzednio byliśmy chociaż kokietowani przez wspomnianą władzę...
Zatrważające jest i to, że opinie osób uważających się za lepszych ode mnie chrześcijan, nie widzą w omawianym zjawisku niczego zdrożnego... Powołują się przy tym na archaiczne pochodzenie związku biblia-księga. Według nich każda ważna (dla kogoś) książka może być... biblią. Takie stanowisko jest także reprezentowane przez obcojęzyczne słowniki, które rozszerzają uznaną w naszym kulturowym kręgu definicję na każdą miarodajną, wiarygodną książkę i to wyjaśnia, dlaczego docierające do nas książki posiadają w ten kontrowersyjny sposób przełożone tytuły. Prawdopodobnie książeczkę czekowa będącą własnością uczciwego i wiarygodnego biznesmena (czyli po zdobyciu pierwszego miliona dolarów...) będziemy niebawem nazywać biblijką czekową, gdyż spełnione są warunki szerszego znaczenia, zwłaszcza jeśli mamona jest bogiem. Konstytucji jakoś nie nazywa się biblią obywatela, zapewne tylko dlatego, że nie jest ani miarodajna ani wiarygodna... (z powodu błędów tam zawartych jest raczej... bublią).
Poddawanie się modzie, zwłaszcza anglosaskiej, spowoduje lawinę ksiąg, książek i książeczek o tytułach zawierających postponowane słowo.
Powoływanie się na pochodzenie wszelkich nazw, w tym Biblii, jest tyle chwalebne i pouczające, co ryzykowne. I bogaty i ubogi mają wspólne pochodzenie, ale mają zupełnie odmienne znaczenie. Podobnie jest z fanami
i fanatykami, choć różnice cokolwiek mniejsze...
 To, co jest tolerowane w innych kulturach, nie można żywcem przenosić na nasz polski grunt. We wszystkich bodaj zachodnich językach nasza krzywa  (choćby z nauk matematycznych) brzmi dla nas pretensjonalnie i budzi nasze zastrzeżenia tudzież rozterki, ale czy klnąc lub obrażając nawet nader wątpliwej reputacji damę możemy powoływać się na szlachetny źródłosłów?

Biorąc powyższe rozważania pod uwagę

proponuję, by
 Rada Języka Polskiego
 stanowczo sprzeciwiła się stosowaniu określenia

 Biblia

 w pozareligijnych znaczeniach.


Z poważaniem                                                              Mirosław Naleziński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz